wtorek, 21 maja 2013

Rozdział drugi


Rano obudziłam się z potwornym bólem głowy. Czułam, jakby pod czaszką maszerował mi cały pułk niewyżytych żołnierzy, którzy właśnie przechodzi musztrę. Kac był niemiłosierny i silny. Od liceum nie czułam się tak podle, kiedy to razem z Connie i kilkoma chłopakami wybraliśmy się na spacer po barach. Boże, syndrom dnia następnego był zdecydowanie powodem, dla którego nie powinnam pić alkoholu… w takich ilościach.
Zrzuciłam z siebie kołdrę i usiadłam na łóżku. Od razu poczułam silny zawrót głowy, ale przytrzymałam się prześcieradła by znowu się nie kłaść. Musiałam wygrzebać się z ciepłej pościeli i stawić czoła kwerendzie, która mnie czeka ze strony mojej współlokatorki. Mimo iż perspektywa odespania ciężkiej nocy była bardzo kusząca, ale im szybciej odpowiem na pytania Conn tym szybciej będę mogła tu wrócić. O ile będę miała tyle szczęścia i Stevens i odpuści. Postawiłam nogi na zimnych płytkach i wstałam. Nie obyło się bez kilku przekleństw, alkohol chyba nadal okupował mój mózg i dlatego miałam problemy z utrzymaniem pozycji pionowej. Och, do diabła! Czołganie się, to przecież też jakiś sposób poruszania się, więc czemu miałabym z niego nie skorzystać?
Ostatkiem sił wyszłam z pokoju i ciągnąc niezgrabnie nogę za nogą sunęłam w stronę kuchni. Pomieszczenie nie było zbyt duże, ale mimo to bardzo przyjemne. Biel szafek mieszała się z brązem ścian i podłogi, a marmurowe blaty dodawały całości mocnego akcentu. Lubiłam to mieszkanie, lubiłam tu przebywać i gotować. Po prostu było to właśnie moje miejsce na ziemi. Może nie do końca moje, gdyż tylko je wynajmowałam, ale czułam tu miłość i ciepło domowe. To było to.
- Clarie Rose Mason! – zawyła Connie przechodząc przez próg kuchni i stając koło mnie. – Tym razem nie wywiniesz się od rozmowy kacem, a nawet telefonem od matki z Kalifornii! – Tupnęła nogą by mi jeszcze bardziej uzmysłowić, że nie ma sensu się kłócić.
Jakby jej nie znoszący sprzeciwu ton nie był wystarczający, westchnęłam.
- Clark, błagam nie teraz. Głowa mi pęka. – Jęknęłam mając nadzieję, że może jednak uda mi się ją chociaż odrobinę zniechęcić.
- Gadaj! – Oparłam głowę o marmurowy blat wyspy, która stała przede mną. Przyjemny chłód kamienia złagodził ból głowy i na sekundę zagłuszył szum myśli. – No już, dalej! Otwieraj te swoje śliczne usteczka, nie mam najmniejszego zamiaru się powtarzać.
- Boże Connie, co ty chcesz ode mnie usłyszeć? – Czy w moim głosie aż tak było słychać panikę?
- Na początek powiedz mi, kto wczoraj podwiózł cię do domu tym piekielnie drogim i wielkim samochodem. – Podniosłam na nią wzrok i zobaczyłam to, złowieszcze spojrzenie wszystkowiedzącej wiedźmy.
- Znajomy z baru.
- I chcesz mi wmówić, że znajomy z baru stał przez piętnaście minut pod domem tylko po to by podziwiać widoki? – powiedziała ironicznie. – Och, za jak głupią mnie masz?
Czy to, aby nie było pytanie retoryczne? Tak czy siak, lepiej nie odpowiadać.
- Daj spokój przecież to nic takiego, może chciał mieć pewność, że nic mi nie jest? – Boże nawet ja nie wierzyłam w te słowa. – Z resztą to nie moja sprawa, co on tu robił.
- Co między wami wczoraj zaszło?
            Moje oczy mało nie wyleciały z orbit, kiedy usłyszałam to pytanie. To nie jest możliwe, żeby ona tak się wszystkiego domyślała! A może to ja i moje buzujące wczoraj feromony były aż tak wyczuwalne? Boże daj mi jakiś znak!
- Nic.
- A te malinki, to kto ci zrobił? Dave? – Jak na zawołanie obok moich nóg pojawił się szary kot i zamruczał radośnie, zupełnie jakby chcąc dodać otuchy.
Ale zaraz, zaraz… malinki?!
- Jakie znowu malinki? – Pisnęłam i odruchowo  złapałam się za szyję. Czy ten palant miał czelność zachować się tak gówniarsko i mnie… oznaczyć? No a czego się spodziewałaś idiotko?! Warknął głos w mojej głowie. – Nic wielkiego trochę pudru i nikt nawet nie zauważy.
- Aha! – klasnęła w dłonie. – Czyli jednak konsumpcja była!
- Boże Conn, konsumpcja? Z choinki się urwałaś? – Jeżeli na tym świecie był ktoś oprócz mnie, kto potrafił powiedzieć coś tak niestosownego, że otwierały się czeluście piekieł, to była to właśnie Connie Stevens. I chyba właśnie za to ją kochałam.
- Nie wywracaj na mnie oczami moja panno! – w mistrzowski sposób udawała moją despotyczną matkę. Roześmiałam się delikatnie, ale po chwili znowu się skrzywiłam. Cholerny kac. – Masz mi tu natychmiast zacząć śpiewać jak na spowiedzi, bo inaczej przywiążę cię do łóżka i każę oglądać Zmierzch! I to wszystkie części, a dla własnej zabawy i większej tortury będę przy tym piać jak nastolatka do Edwarda…
- Dosyć! – Uniosłam rękę w geście kapitulacji. Nie wiem, czy niedobrze mi się zrobiło przez tę jej tyradę, czy może przez myśl o seansie wampirzej sagi. – Całowaliśmy się.
- I to tyle? Oj, chyba jednak musze poszukać tych płyt DVD. – Zaśmiała się złowieszczo i zrobiła krok w stronę salonu, ale widząc moją cierpiętniczą minę zatrzymała się.
- Mówię ci prawdę i tylko prawdę. To dzieciak, pomógł mi wejść do Dizzy’s, potem postawił mi drinka, a na końcu odwiózł do domu. – Przypominając sobie jego twarz przez kręgosłup przeszedł mi dreszcz. – Myślał chyba, że w oczywisty sposób podziękuję mu za pomoc w wejściu do klubu. – Wzruszyłam ramionami.
- Był chociaż przystojny?
            Cóż za głupie pytanie! Od kiedy pierwszy raz zobaczyłam gołą klatę Tatum’a, nikt, nigdy mi się aż tak nie podobał. Ale oczywiście, tym przystojnym facetem musiał okazać się jakiś rozwydrzony dzieciak, któremu bogaci rodzice pozwalają na wszystko. Skrzywiłam się, ale potem znów przypomniał mi się jego zapach. Boże jak on pachniał!
- Był cholernie przystojny. – W sumie sama nie wiem, po co, jej to mówiłam. Od razu zacznie węszyć romans, a za kilka dni zmusi mnie do wybierania sukni ślubnej i wzoru zaproszeń. Czy to pieprzone średniowiecze?
- No to w czym problem? – Uniosła wysoko brwi, tak, że prawie dotykały jej włosów, które rozsypane były na czole.
- Jest młodszy.
Czułam jak pokrywam się krwistym rumieńcem. No pięknie! Jeden wieczór w towarzystwie dzieciaka i zachowuję się jak zakochana
cheearleaderka, po amfetaminie. Niech go szlag!
Szlag, szlag, szlag!
- Masz zamiar to powtórzyć?
            Wyprostowałam się jak struna. Ta dziewczyna nie miała pojęcia, co mówi, chciała mnie wysłać na pewną zgubę w ramiona jakiegoś podlotka.
- Nigdy go już nie pocałuję! – Chyba odrobinę za bardzo się uniosłam. W tedy Conn, spojrzała na mnie, a jej mina mówiła : „no na to, to już chyba odrobinę za późno”. Warknęłam.
- Błagam cię Connie, albo nie ciągnij już tego  tematu, albo po prostu daj mi spokój.
            Odwróciłam się do niej plecami i spojrzałam na kuchnię. Ekspres do kawy. O tak, w tej chwili kofeina była tym, czego zdecydowanie potrzebowałam. Wiedziałam, że moja przyjaciółka na chwilę da mi spokój, ale to tylko cisza przed burzą. Do póki nie wyciągnie ze mnie wszystkiego będzie krążyć wokół mnie jak rekin wokół swojej ofiary. Podła jędza.
- Dobra masz przepustkę, ale jeszcze do tego wrócimy – mruknęła i z wrodzoną gracja opuściła kuchnię mrucząc pod nosem.
*
Weekend minął wyjątkowo szybko i spokojnie. Conn dała mi święty spokój i całą sobotę oraz niedzielę spędziłyśmy oglądając Pamiętnik Bridget Jones i zajadałyśmy się tanim jedzeniem na wynos. Było zupełnie normalnie, jakby mój piątkowy wypadł nie miał miejsca.
A teraz kroczę dumnie po kancelarii Johna, łomot obcasów o posadzkę i szelest czarnej satyny zwiastuje moje nadejście. Lubiłam tu pracować, było to bardzo spokojne miejsce, gdzie nigdy nie przewijały się tłumy ludzi, a widok na Central Park tylko dodawał temu uroku.
            Biuro było utrzymane w kolorach beżu i ciepłej czekolady. Wygodne skórzane sofy stojące pod ścianą, szklana ława, a na niej bukiet świeżych kwiatów. Tylko moje ciemne, dębowe biurko wyróżniało się spośród całości, ale mimo to w jakiś niewytłumaczalny sposób komponowało się z całą resztą.
- Hej Marg! – Z entuzjazmem pomachałam do recepcjonistki i pchnęłam przeszklone drzwi. Uśmiech nie schodził mi z ust, a samopoczucie wyjątkowo dopisywało. I nie przeszkadzał mi nawet fakt, że dziś Nowy Jork nie uraczył mieszkańców choć odrobiną słońca. – Dzień dobry panie O’Conell, mam dla te dokumenty, o które mnie pan prosił w piątek.
            Uśmiechnęłam się najsłodziej jak umiałam. Praca tu miała niewyobrażalną ilość zalet. Nie tylko dobrze mi płacili, kancelaria dobrze prosperowała, a ludzie pchali się oknami i drzwiami. Mogłam tu zdobywać wiedzę i doświadczenie, no i mój szef był niewyobrażalnie przystojnym mężczyzną. Od pierwszego dnia na jego widok cieknie mi ślinka, a ciepły dreszcz przechodzi moje ciało. Już nawet przywykłam do idiotycznego uśmiechu, który przykleja mi się do twarzy kiedy widzę tego trzydziesto pięcio letniego mężczyznę.
            Ciemne i gęste włosy, które zaczesywał na bok czoła i układały się w coś rodzaju fali były przeurocze. Niebieskie oczy w świetle błyszczały jak ocean, grecki nos i pięknie wykrojone choć nie za duże usta i szeroka szczęka pokryta najwyżej dwudniowym zarostem. Ideał.
- Dzięki ślicznotko, jesteś niezawodna. – Zaśmiał się uprzejmie i odprawił mnie gestem ręki. Kiwnęłam głową i wyszłam wzdychając cicho.
Jeśli te jego wszystkie pieszczotliwe zwroty w moja stronę nie były zachętą do flirtu, to ja już nie wiem, co mógłby zrobić żebym się wreszcie odważyła. Chociaż nie, nawet gdyby nad głową wisiał mu neon „tak, weź mnie Clarie” to i tak nie uczyniłabym nic – oprócz gapienia się i ślinienia, rzecz jasna – by go zdobyć. Jestem tradycjonalistką i w moim przekonaniu to właśnie facet powinien wykonać pierwszy krok, nigdy na odwrót. Nie jest moja winą jednak, że świat zszedł na psy i współcześni mężczyźni nawet nie zawracają sobie głowy czymś tak trywialnym jak flirt, a to tylko wina kobiet. Staja się łatwe i bez ogródek mówią, co chodzi im głowach. Pieprzone feministki, kochające życie i otwarcie mówiące, co im smakuje. Gdybym ja, się tak choć raz zachowała matka najpewniej padłaby trupem, a potem zmartwychwstała tylko po to żeby skopać mi tyłek.
 Wyjątkowo nieprzyjemna myśl, jak na poniedziałek dziewiątą rano.
            Koło jedenastej dostałam wiadomość od Johna, że w porze lunchu przychodzi ważny klient. Dostałam wytyczne na temat obiadu i mojej pełnej dyspozycyjności w czasie spotkania. Czyli kolejny raz nie będ
ę miała okazji przy posiłku poplotkować z koleżanką z pracy i do upadłego zachwycać się pieknem szefa. Karma.
- Oczywiście John, wszytsko przygotowałam, nie musisz się o nic martwić. – No, oczywiście oprócz tego, że jak tak dalej pójdzie, to najpewniej twoja asystentka umrze z wycieńczenia, a ty dostrzeżesz to dopiero kiedy potkniesz się o moje złwoki, pomyślałam.
- Jesteś niezastąpiona. – Mruknął tym swoim głębokim głosem, a mnie aż zmiękły kolana.
            Zachwyt tym mężczyzną był zupełnie uzasadniony. To samiec alfa, który jeśli tylko o czymś pomysli od razu to dostaje. Ma pieniądzę i znane nazwisko, dzięki któremu połowa ludzi w tym mieście chciała mu uścisnąć dłoń lub mieć pewność, że kiedy zajdzie taka potrzeba będzie ich reprezentował. A ja tylko po cichu piałam do niego z zachwytu i oddawałam się marzenią jak by to było gdyby.
            Umuściłam się wygodnie w moim fotelu i odetchnęłam głęboko. Do spotkania było jeszcze jakieś dziesięć minut, catering miał dostarczyć obiad i drinki na czas, a ja mimo głodu byłam w pełnej gotowości. Westchnęłam cichutko i potarłam skronie, musiałam wyglądać olśniewająco. John z całą pewnością by sobie tego życzył, no i oczywiście do tego promienny uśmiech. Cóż, z tym akurat problemu nie będzie, ponieważ gdy tylko zobaczę mojego boskiego szefa głupkowaty uśmiech od razu rozetrze moje usta. Chociaż tyle.
            Dokładnie kwadranas po dwunastej spojrzałam na zegar zawieszony na ścianie. Nie ma co ten klient ma takt i spóźnia się. A może to kobieta? Cóż jak by nie było ten ktoś musiał być bardzo ważna osobistościa. Jonathan O’Conell, zdecydpowanie nie pałał cierpliwością i gdy gość nie był waży, już po pięciu minutach kazał by mi delikwenta odprawić z kwitkiem.
Usadowiłam się wygodniej na fotelu i wtem zadzwonił telefon. Poniosłam się niechętnie i uniosłam słuchawkę do ucha.
- Cześć, Manson, stoi tu właśnie dwóch przystojniaków i twierdzą, że są umówieni z O’Conellem. Mam ich wspóścić? – Żaćwierkała do telefonu Margaret.
- Już tam idę.
Poprawiłam satynową, krótką spódniczkę i wygładziłam żabot białej, aksamitnej bluzki. Kilka głębokich wdechów, miły uśmiech i byłam gotowa by przywitać spóźnialskich klientów. Kilkoma długimi krokami przemierzyłam odległość od mojego biurka do drzwi na hol. Oczywiście ciągle miałam do twarzy przyklejony idiotyczny uśmiech. Cóż, taka praca.
Obrzuciłam spojrzeniem hol i zobaczyłam dwóch mężczyzn stojących plecami do do mnie, w ciemnych i – jak się domyślam – drogich garniturach. Chcoiaż tyle, że to nie wyniosłe kobiety, które potrzebują rady jak oskubac biednych męzów-bogaczy.
- Witam panów, nazywam się Clarie Manson i jestem asystenką mecenasa… - Urwałam w połowie mojej wyklepanej regułki, kiedy mężczyźni odwrócili się do mnie.
Nie wiem jak głupio musiałam wygladać w tamtej chwili, ale sądząc po ich minach, to przekroczyłam skalę najgłupszych min tego świata. Z całą pewnością szczęka opadła mi do samej podłogi i każdy usłyszał huk, kiedy uderzała w wypolerowaną posadzkę. Użyłam jednak ostatnich rezerw mojej godności i pokęciłam głową. Znów przywdziałam na twarz wyćwiczony uśmiech.
- Em … więc jak mówiłam jestem asystenką mecenasa O’Conella, zapraszam panów za mną – Mój głos na pewno nie brzmiał naturalnie.
 Co on tu robił?


No dobra nie jest tak dobry jak poprzedni, ale taki musi być żeby rozwinęła sie akacja.
Dla zniecierpliwionej Agi, której za pewnie wcale nie zaspokoiłam :*

10 komentarzy:

  1. Łaa! Cały rozdział cieszyłam się jak głupia! hahahaha. Chryste! Ile ja na to czekałam♥ Jesteś BOSKA! Rozdział też!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, nie zaspokoiłaś :(
    Jest okej i dużo opisów i dużo wszystkiego poza tym najważniejszym xDDD Hmmm powiem tak, cudów się nie spodziewałam i nawet rozumiem, że akcję chcesz potem, najpierw wstep, ok, szanuję. Nawet Ci pozwolę! :D
    I spodziewam się najfajniejszego w 4, może 7 rozdziale, kiedy już się rozkręcisz ;D
    Wybaczam Ci dzisiejsze pierdu pierdu o niczym specjalnym (w sumie to pierdu pierdu było całkiem fajne) i oczekuję na romans! :D ]:->

    Kocham Cię bardzooooo dziobie i dziękuję za dedykację <3


    P.S. Nie wiem czy zdązyłaś zauważyć ale to mi się podobało <333333333

    Jedyna prawdziwa, najwspanialsza, najwierniejsza i najbardziej oddana (niczym suka) Twoja fanka Aga ;]
    [komć z kosmosu, sorka xD]

    OdpowiedzUsuń
  3. On jej zrobił malinki ołjeee xD
    Wiedziłam że to on. Współlokatorka zrobiła jej awanture jak nie wiem xD
    I tak wgl masz wpierdol za to że musiałam tak długo na niego czekać.
    @dreamjariana

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow boskie to napewno bedzie on heh :) czekam na nn

    OdpowiedzUsuń
  5. Dobrze, ze dodałaś bo już nie mogłam się doczekać ;3 oby następny pojawił sie nie długo ;p co do treści ciekawa i trochę zabawna momentami BARDZO FAJNA ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. no no nooooooo... ja liczyłam na jakąś akcję na początku tego rozdziału a tu dupa!:D jak mogłaś mi to zrobić nooo.... :D:D no nic. muszę czekać na kolejny xD może chociaż tam będzie coś ostrzejszego?:D Boże, nie mogę uwierzyć, że czekam na taką scenę xD a co do tego rozdziału, to jedynie mogę się domyślać KTO do niej przyszedł...:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D:D dobra, koniec z głupiego komentarza xD buziakiii:*:*:*:* no i czekam z niecierpliwością na kolejny!:D [random-way.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  7. proszę szybko o dodanie kolejnego rozdziału! A.

    OdpowiedzUsuń
  8. hey kiedy dodasz następny rozdział? bardzo mi się podoba twój styl pisania! nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Nn prosze i taka mala prosba.... Moglabys zmienic kolor czcionki na troszke ciemniejszy ? Mam problem bo czytam na telefonie i ... Now iwesz nie czytam calosci bo jej mi widze.... Alr bardzo mi sie podoba ;;)) to moglabys z

    OdpowiedzUsuń
  10. kiedy bd następny rozdział bo już długo nic nie dodawałaś :) ?

    OdpowiedzUsuń